Janusz Korwin – Mikke, Naczelny Masakrator Lewaków i Innych
Feministek Rzeczypospolitej, ma zwyczaj zaorywania wspomnianych feministek jednym
prostym, ale za to z*****cie ważnym pytaniem:
„Jaka kobieta poza Marią Skłodowską – Curie cokolwiek naprawdę odkryła?”
Zwykle kończyło się to zamilknięciem powyższych – ale czy
słusznie?
Otóż kobiet, które odkryły coś istotnego zarówno dla swojej,
jak mówią piękniejszej, połowy ludzkości jak i dla jej ogółu, wbrew
pozorom trochę było. Pomińmy czasy prehistoryczne – kojarzące się z wieloma
wizerunkami tzw. Wenus Paleolitycznej. Obiło mi się kiedyś o uszy
stwierdzenie, że ponoć tego typu obrazki są dowodem na to, że w owych czasach
panował matriarchat… Choć mi osobiście kojarzą się z takimi
prehistorycznymi „przypinanymi dziewczynami” zwanymi z angielska pin up girls. Ale
co kto lubi :3
Przenieśmy się zatem do starożytnego Egiptu. A konkretnie
do czasów Kleopatry. Otóż jak wiemy, starożytni Egipcjanie byli mistrzami w technice
obróbki szkła. Skorzystała z tego również Kleopatra. Która na swoje
potrzeby miała ponoć przedmiot w kształcie ogromnej, grubościennej probówki
wypełnionej wkurzonymi pszczołami (prawie, jak Angry Birds, no nie? :P ).
Przedmiot taki wedle domysłów archeologów, doskonale mógł się sprawować jako
przedmiot do masażu.
Skąd jednak przypuszczenie, że przedmiot ów był dziełem
Kleopatry?
Cóż… Niestety żadne Taśmy Prawdy nie sięgają tamtych czasów,
abyśmy wiedzieli to z całą pewnością… Ale często tak jest, że żeby była
podaż musi być popyt prawda? Do tego jak wiemy, to nie Michaił Kałasznikow
zaprojektował swój słynny karabinek; on go tylko skonstruował, a konstrukcję
narysowała żona. Podobnie zresztą jak to nie Hitler napisał Mein Kampf, tylko jego
sekretarz, Rudolf Hess, a Hitler tylko dyktował. No ale Hess nie był
kobietą, więc nie ma dla niego miejsca w tym artykule. W każdym
razie wniosek jest taki: w sumie to bardzo możliwe, że wspomniany
przedmiot do masażu był dziełem Kleopatry. A nawet jeśli nie – stanowić ona
mogła bezpośrednie ku temu natchnienie.
Jednakże gdzie tu miejsce na Królową Nauk? Nie mógłbym sobie
darować, gdybym nie nawiązał do Chemii, a jak wiadomo – nie ma Chemii bez
Marii.
Najbardziej znaną chyba w naszym pięknym kraju kobietą –
naukowcem jest niezaprzeczalnie dwukrotna polska noblistka, Maria Skłodowska –
Curie. W Polsce znana jest przede wszystkim z odkrycia radu i polonu.
Notabene żałowała potem, że nie nazwała radu polonem a polonu radem.
Dlaczego? Mianowicie wspomniane pierwiastki są trochę jak Jeckyll i Hyde…
Rad znajdował swego czasu zastosowanie w terapii nowotworów i do produkcji farb
świecących. Polon natomiast najbardziej znany jest z tego, że był użyty w
zamachu na rosyjskiego dysydenta, Aleksandra Litwinienkę – został on otruty
herbatą z polonem. Podobnie pojawiła się też hipoteza, ze polonem mógł zostać
otruty znany palestyński przywódca, Jasir Arafat. Aby uświadomić sobie jak bardzo
toksycznym pierwiastkiem jest polon i jak niewiele go trzeba, aby zabić
człowieka porównajmy go z innymi truciznami: dla człowieka polon jest ok
50 tysięcy bardziej toksyczny niż cyjanowodór, 200 tysięcy razy bardziej
toksyczny niż cyjanek potasu i kilkadziesiąt razy bardziej toksyczny niż
okrzyknięta najsilniejszą z trucizn botulina (!), toksyna jadu
kiełbasianego, pod warunkiem, że zostanie ona podana doustnie. Polon ustępuje
jednak kilkunastokrotnie botulinie podanej dożylnie.
No a do tego rad znalazł swoje zastosowanie wcześniej
niż polon, który zresztą w porównaniu do strasznie drogiego radu jest
koszmarnie drogi. Trochę jak w tym dowcipie, w którym Polak tłumaczył diabłu
jaka jest największa liczba, no nie? :P
Swoją drogą, jak już mowa o traktowaniu promieniotwórczych
pierwiastków na sposób spożywczy. Kiedyś miałem okazję posmakować w jakimś
małym miasteczku na południu polski wody radonowej. I o dziwo żyję :P
Woda radonowa nazwę swoją zawdzięcza temu, że zawiera śladowe ilości radonu,
gazu nazywanego niegdyś emanacją radową, oraz produktów jego rozkładu. Wiązało
się to z tym, że radon ma bardzo dużą w porównaniu do innych gazów gęstość
i po swoim powstaniu na skutek rozkładu radu – emanuje z niego, pokrywają
radioaktywną warstewką okoliczne przedmioty. W każdym razie woda ta miała
dość dziwny smak, niemniej jednak miała swój urok…
Niemniej jednak wróćmy do naszej opowieści… Zawsze tak bywa,
że jak człowiek jest pionierem w jakiejś dziedzinie – innych boli od tego
miejsce gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę. Dziwny to zwyczaj; wszak nie
od dzisiaj wiadomo, że tak jak Napoleon przegrał bitwę pod Waterloo przez
wyjątkowo dokuczliwe hemoroidy, wszelkiej maści zawistnicy blokują sobie swoją
zawiścią drogę do samorozwoju. Choć z drugiej strony pewnych przykrości z
ich strony nigdy się nie uniknie jeśli cokolwiek konstruktywnego się robi;
stwierdza to znany cytat:
„Miarą twojego sukcesu jest liczba twych wrogów”
W każdym razie także i nasza Maria musiała zmierzyć się
z pewnymi nieprzyjemnościami – po śmierci męża utrzymywała dość bliską
znajomość ze swoim współpracownikiem – Paulem Langevinem. Pojawiły się plotki,
że mają ze sobą romans, a pikanterii całej sytuacji dodawał fakt, iż
wspomniany delikwent miał żonę i kilkoro dzieci. Francuskie brukowce z olbrzymią
lubością rozpisywały się o „cudzoziemce rozbijającej francuskie małżeństwa”.
Doszło nawet do tego, że Langevin wyzwał na pojedynek na pistolety jednego z redaktorów.
Jakby kłopotów z mediami było mało, żona wspomnianego wytoczyła mu proces o zdradę…
Ale ogólnie to była dziwna sprawa. Ponoć w ich domu miała miejsce przemoc
domowa wywołana tym, że żona nie mogła znaleźć zrozumienia dla nisko płatnej
pracy męża… Znamy skądś? Prawie jak jeden z aspektów omówionych w piosence
Braci Figo-Fagot:
Koniec końców Langevin obiecał żonie że nie będzie
utrzymywał znajomości z Marią. A następnie… Tak. Dobrze myślicie. Znalazł
sobie kochankę. Zresztą w bezpiecznym gronie swoich studentek.
Wiele lat później Maria Skłodowska – Curie zmarła na
białaczkę wywołaną długoletnią ekspozycją na promieniowanie.
Inną ofiarą promieniowania i kobietą, która oddała
niewątpliwe zasługi nauce była krystalograf Rosalind Franklin. Znana jest
przede wszystkim z tego, że jest współodkrywczynią struktury DNA. Jednakże i w
tym przypadku nie mogło obejść się bez rozmaitych syfów i niejasności. Nie
ulega wątpliwości, że bez wykonanych przez nią pomiarów James Watson i Francis
Crick nie dostaliby Nagrody Nobla. Albo przynajmniej mieliby z tym o wiele
więcej problemu. Pikanterii całej sytuacji dodawał fakt, że ponoć wspomniani nobliści
mieli skorzystać z wyników jej pomiarów bez konsultacji z nią… Cóż. W nauce
zawsze działy się czasem dziwne rzeczy tego typu i co gorsza do dzisiaj
się zdarzają :P Niemniej jednak Franklin nie została uwzględniona jako
odkrywczyni struktury DNA na noblowskich papierach, choćby i dlatego, że w
momencie przyznania Nagrody Nobla za powyżej wspomniane odkrycie od kilku lat
już nie żyła… Zmarła na raka, co, bardzo możliwe, że było spowodowane nadmierną
ekspozycją na promieniowanie rentgenowskie podczas wykonywania pomiarów.
Heroizmu jej postaci dodaje fakt, iż praktycznie do samego końca, świadoma
swojego stanu wykonywała pomiary Ad Maiorem Scientiae Gloriam.
Btw. Wspominałem, że Crick był zwolennikiem legalizacji
narkotyków i twierdził, że odkrycie struktury DNA ludzkość zawdzięcza m.in.
temu, iż zażywał w owym okresie LSD? :P
Żeby nie było tak monotonnie, ostatnią już bohaterkę naszej
opowieści uśmiercimy w inny sposób. A co!
„Żeby życie miało smaczek, raz promieniowanie, raz Rtęć :3”
Jedną ze sławnych trucizn spośród panteonu związków Rtęci
jest dimetylortęć. Związek ten jest powszechnie używany jako wzorzec w
spektroskopii 199Hg i 201Hg NMR. Tym też zajmowała się prof.
Karet Wetterhahn, znana jako najsłynniejsza ofiara dimetylortęci.
Co jest najbardziej upiorną cechą tego związku? Nie
przeraźliwa toksyczność. Są znane dużo silniejsze trucizny. Moim zdaniem
najbardziej upiorną cechą dimetylortęci jest fakt, że przenika przez typowe
zabezpieczenia stosowane w laboratoriach mniej więcej tak, jakby ich nie było… A do
tego objawy zatrucia uwidoczniają się dopiero kilka miesięcy po przyjęciu dawki
śmiertelnej… Takie też zabezpieczenia stosowała jako doświadczona toksykolog
nasza bohaterka. Pewnego pięknego dnia, stłukła się jej półmililitrowa ampułka
z tym związkiem. Zgodnie z obowiązującymi zasadami bezpieczeństwa
pozbyła się zanieczyszczonej odzieży. Ale po upływie kilku miesięcy pojawiły
się u niej objawy zatrucia rtęcią. Na podstawie zapisów w dzienniku
laboratoryjnym zostało to powiązanie ze wspomnianym zdarzeniem. Niestety
stężenie dimetylortęci w jej organizmie było tak wysokie, że w żaden
sposób nie udało się jej uratować nawet za pomocą intensywnej terapii
chelatowej stosowanej zwykle przy zatruciach metalami ciężkimi i po upływie
prawie roku od zdarzenia zmarła. Dzięki tym wydarzeniom dokładnie przebadano
stosowane w laboratoriach środki bezpieczeństwa pod kontem skuteczności ochrony
przed dimetylortęcią. Dzisiaj przy pracy z tym związkiem stosuje się środki
specjalnie dedykowane do tego celu.
Zrobiło się trochę, nomen omen, sztywna atmosfera. A więc pora na jakiś żarcik.
Zatem:
Pamiętajcie! Kopernik również była kobietą!
I tym optymistycznym akcentem zakończmy naszą opowieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz