Wielkie umysły są wielkie. Często tak wielkie, że w ich
życiu często nic poza owym umysłem się nie mieści. Zwłaszcza, kiedy to coś (lub
ktoś :P ) rości sobie prawa do zajmowania całego umysłu w miejsce nauki,
tak iż wielu musiało chyba opanować bilokację aby zająć się jednocześnie Wielką
Nauką oraz tzw. innymi rzeczami. Niektórzy sobie radzili również opanowując
biegle podobnie brzmiącą rzecz – bigamię… O czym mimochodem (albo innym tworem
:P ) wspomniałem w artykule na temat Etanolu. Niemniej jednak jak radzili
sobie naukowcy, którzy nie posiedli aż takich supermocy, a nie chcieli
obniżać możliwości swojej percepcji? O kilku z nich będzie ta opowieść.
Od czego by tu zacząć? Była kiedyś taka jedna, która dała
się zwieść niejakiemu Wunszowi i jak to się skończyło – wszyscy wiemy. W
dawnych czasach, konkretnie w tym niesłusznie odsądzanym od czci i wiary
(choć tego ostatniego nie zawsze :P ) średniowieczu nauka dzieliła się na
grzeczną jej część, której uwieńczeniem była teologia i niegrzeczną, przynajmniej
w mniemaniu ogółu, jakiej przedstawicielką była np. alchemia – poprzedniczka prawdziwej
Królowej Nauk. W przypadku pierwszej, jako że parali się nią raczej ludzie
duchowni, pomni na to, jaki może być wpływ kobiet na postępowanie mężczyzn i jakie
mogą być tego skutki (co zostało pięknie opisane w Księdze Rodzaju), a także
i po to, aby nie było kłopotów związanych z dziedziczeniem, większość parających się
nią ludzi z kobietami wielkich problemów nie miała. Jeden
z największych teologów chrześcijańskich epoki średniowiecza, święty
Tomasz z Akwinu dowodził kiedyś konieczności istnienia domów publicznych, czyli
miejsc gdzie usługi swoje oferują prostytutki, czyli nierządnice. Jaki to ma jednak
związek z nauką?
Żyjący na przełomie XV i XVI wieku opat benedyktyński,
pisarz i okultysta (tak. wszystko na raz :P), zresztą poniekąd mój imiennik,
Johannes Trithemius dowodził kiedyś:
„Dlatego alchemia jest niewinną nierządnicą, która ma licznych kochanków, lecz wszystkich zwodzi i żadnemu nie pozwala wziąć się w objęcia. Zamienia głupców w wariatów, bogatych w nędzarzy, filozofów w durniów, a oszukanych w złotoustych oszustów…”
Jak wiemy głównym celem alchemii było znalezienie kamienia
filozoficznego – mitycznej substancji, która miała umożliwić transmutację mniej
szlachetnych metali w złoto. Zacytowane porównanie można, acz gwałcąc troszkę
może intencje cytowanego, odnieść w pewien sposób do stosunku wielu uczonych do
kobiet. Kiedy mieli swoją Alchemię, swoją Wielką Naukę, swoją Niewinną
Nierządnicę, która zaspokajała ich popędy poznawcze i dostarczała nowych, po
cóż im jeszcze była żona? Bo jak wiadomo, Alchemia była kobietą :P
Zdjęcie za: http://i1.kwejk.pl/k/obrazki/2013/10/ce862ffe9f99f5a594d813d69512f831_original.jpg
Choć w sumie, jak wiemy, logika to taka pani, która wielu panom (i paniom też :P ) powinna służyć. Niekoniecznie dwóm na raz, ale wnioski nasuwają się same :P
Wiadomo. Byli i tacy, którzy doceniali jak najbardziej
kontakty z kobietami. Choćby wspomniany w poprzedniej notce Mendelejew,
czy nasz polski alchemik Sędziwój. Choć ten ostatni był akurat względnie
grzeczny pod tym względem. Ale przedstawić chciałem kilka wielkich sylwetek
ludzi, którzy kto wie… może i swoją wielkość osiągnęli dzięki temu, że
stronili od kobiet… A może nie miało to jakiegoś szczególnego wpływu na ich
odkrycia, a stronienie od kobiet było objawem dziwactwa… Kto wie. Niemniej
jednak, wiele wskazuje na negatywny wpływ kobiet na naukę… Tak twierdził
przynajmniej kolejny mój imiennik, którego wspominam w tej notce, John Dalton.
Znany jest przede wszystkim z dwóch rzeczy: opracowania atomistycznej teorii budowy materii
oraz opisania ślepoty na barwy, nazwanej od jego nazwiska daltonizmem, a na
którą sam cierpiał. Związana jest z tym dość zabawna historyjka. Mianowicie
miał on kiedy podarować swojej matce pończochy. Ku przerażeniu obdarowanej,
były one intensywnie czerwone, co w wiktoriańskiej Anglii (lub też w czasach
nieco wcześniejszych) było u szacownej damy z wiadomych powodów nie
do przyjęcia. Nasz bohater zarzekał się, że takie nie są. Z konfrontacji tych
dwóch faktów wynikła konkluzja, że istnieje coś takiego jak ślepota na barwy. Wiele
wskazuje też na to, że wspomniana wyżej matka była najważniejszą kobietą
w życiu Daltona – on sam ponoć miał mówić, że kiedyś udało mu się
zauroczyć, co objawiało się utratą apetytu i zdolności logicznego
myślenia. Ale na szczęście po tygodniu mu przeszło. A poza tym nie miał czasu
na takie pierdoły. Większość życia spędzał w laboratorium, poza tym grał w
kręgle i palił fajkę (kolejny tytoniowy akcent wśród wielkich chemików :P ).
Niemniej znaczący wkład w rozwój nauki wniósł kolejny stary kawaler – Henry Cavendish. Z tytoniowych ciekawostek: cavendishem został nazwany jeden z bardziej charakterystycznych rodzajów tytoni fajkowych. Niestety nie doczytałem się nigdzie, czy nazwę swą zawdzięcza Temu Cavendishowi, tak jak format cygara churchill pochodzi od Winstona Churchilla… Wracając jednak do tematu. Cavendish był strasznym odludkiem. Ponoć aż do tego stopnia, że kazał wybudować dla siebie osobne schody, żeby nie być narażonym na niebezpieczeństwo spotkania kogokolwiek. No, ale kto bogatemu zabroni. Cavendish pochodził z arystokratycznej rodziny, odziedziczył ogromny majątek, co pozwoliło mu rzucić studia na Cambridge i zająć się nauką. Wielką Nauką dla samej nauki, ponieważ za jego życia nie ukazała się żadna jego praca. A byłoby co publikować. Poza tym, że stwierdził, iż wodór jest osobnym pierwiastkiem (w nawiązaniu do teorii flogistonu – pierwiastkiem palności, czyli flogistonem), gdyby nie robił badań „do szuflady”, a publikował je na bieżąco, prawo Ohma nazywalibyśmy pewnie prawem Cavendisha. O ile w ten sam sposób nie nazywalibyśmy np. prawa Coulomba. A może wtedy byłoby więcej praw Cavendisha, tak jak było z prawami Newtona? A właśnie. Newtona.
Isaac Newton też znany był z tego, że stronił od kobiet
przez całe swoje życie. Dzięki temu miał czas na siedzenie pod drzewem, aż
spadło mu na głowę jabłko (prawie jak poczęstowanie niejakiej Ewy niejakim Jabłkiem
przez niejakiego Wunsza, no nie? :P ) oraz innymi mądrymi rzeczami. Jego imponującego
wkładu w rozwój nauki nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Był on też
człowiekiem bardzo religijnym. Co przyczyniło się do uważnego studiowania
Biblii. Na jej podstawie ustalił ponoć datę końca świata na rok 2060. Czy miał
rację? Dowiemy się już za czterdzieści cztery lata. Prawie jak u Mickiewicza,
prawda? :P
I tym optymistycznym akcentem zakończmy naszą opowieść.
W Cavendish Laboratory James Watson i Francis Crick odkryli strukturę DNA :D
OdpowiedzUsuńchoć tu akurat bez kobiet byłoby ciężko :P
OdpowiedzUsuń