Swego czasu pewien amerykański chemik, pochodzenia (a jakże)
rosyjskiego, Alexander Shulgin, napisał książkę Phenethylamines I Have Known
And Loved: A Chemical Story Of Love, czyli Fenyloetyloaminy, które poznałem i
pokochałem: chemiczna historia miłości. Książka została tak ciepło przyjęta
przez miłośników podróżowania po różnego rodzaju wzbudzonych stanach swoich
umysłów, że po jakimś czasie wydana została kontynuacja, tym razem poświęcona
tryptaminom.
Ja nie byłbym sobą, gdybym także nie miał swojej Chemicznej Historii Miłości. A gdyby
zrobić dokładny rachunek sumienia, byłoby ich nawet więcej… I to dużo więcej…
Niemniej jednak we wpisie tym chodzi mi o Rtęć. Pierwiastek o liczbie atomowej
80, charakteryzujący się obok obrosłej wieloma legendami i zaduchem kostnic toksyczności, szeregiem
ciekawych i nietypowych właściwości.
Btw. Jak już mowa o klimatach w stylu Forever Alone w zestawieniu z Rtęcią... Niejaki Isaac Newton swego czasu miał z nią pewien dość nieprzyjemny epizod. Ale o tym kiedy indziej ;)
Ale nie o nich jest ten artykuł. Jak się
okazuje, jeszcze bardziej nietypowe mogą być sposoby, na jaki metal ten i jego
związki były wykorzystywane na przestrzeni dziejów. Zastosowania takie jak
materiały wybuchowe, wszelkiego rodzaju aparatura od termometrów zaczynając, na
przełącznikach przechyłowych kończąc, czy wreszcie produkcja metali
alkalicznych, jakkolwiek pasjonujące, zostawmy sobie na inny wpis. Teraz
zajmijmy się czymś godnym ludzi naprawdę odważnych…
Podobno dwie rzeczy są nieskończone. Wszechświat i ludzka
głupota. Po pewnym namyśle moglibyśmy dodać jeszcze, że nieskończona jest
ludzka kreatywność, zwłaszcza jeśli chodzi o pomysły w jaki sposób można się
„zabawić”. Robi się groźnie, prawda? Tylko po co tu jeszcze ta rtęć i co to ma
do zabawy, cokolwiek pod tym słowem się nie kryje? Ano, jak się okazuje, całkiem sporo.
Przenieśmy się teraz do czasów starożytnych. Już wtedy znany
był cynober – minerał charakteryzujący się intensywnie czerwoną barwą. Z
chemicznego punktu widzenia siarczek rtęciowy. Używali go malarze do tworzenia
swoich dzieł, używała też i płeć, jak to się mówi, piękna. Do malowania się… A
konkretnie był on ważnym składnikiem szminek… Nie pytajcie dlaczego kobiety, bo
to o nich tutaj mowa, malują się, skoro są płcią, jak to się mówi piękną… Do
dzisiaj tego nie potrafię zrozumieć, choć żyję na tym marnym ziemskim łez
padole już ładne dwadzieścia parę lat. Ja wiem, wieeeem. Podkreślanie swojej
urody, zwracanie uwagi płci przeciwnej (co jest istotne zwłaszcza dla
przedstawicielek najstarszego zawodu świata i innych Izabel Łęckich) i inne
takie. Możemy dojść tutaj do pewnego konsensusu: wszystko jest dla ludzi, no
ale bez przesady… Bo jeśli dojdziemy do przesady, może się to skończyć
niekoniecznie sympatycznie… A swoją drogą. Słyszałem kiedyś, że podobno kobieta
w swoim życiu zjada kilka kilogramów szminki… Nie wiem, ile jest prawdy w
powyższym stwierdzeniu, ale perspektywa zjadania takich ilości bądź co bądź
bardzo słabo rozpuszczalnego w wodzie, ale zawsze związku rtęci, brzmi jak dość
średni, kolokwialnie mówiąc pomysł, prawda? Choć z drugiej strony… Okazuje się,
że toksyczność siarczku rtęciowego jest znikoma. I choć obecność w produkcie
trafiającym w końcu do przewodu pokarmowego, związku tego skądinąd
sympatycznego pierwiastka nie napawa optymizmem, nie powinno się to skończyć
falą zatruć.
Postawmy się zatem na miejscu starożytnej kobiety: nie
otruła się szminką, a do tego zwróciła na siebie uwagę wielu przedstawicieli
płci podobno brzydkiej (pewnie dlatego brzydkiej, że nie malując się, nie
wytrzymują konkurencji :P ). Sam zysk, nieprawdaż? No ale takie zwrócenie na
siebie uwagi może się skończyć przedłużeniem gatunku. A to nie w każdej
sytuacji było mile widzianą konsekwencją. Ale od czego jest Dobra Ciocia Rtęć? Parę
łyczków i jedziemy. Tak! Dobrze widzicie. Skutecznym środkiem antykoncepcyjnym
dla kobiet jest wypicie kilku mililitrów metalicznej rtęci. Zapytacie się: no
dobra. Ale jak to działało?
Otóż metaliczna rtęć ma to do siebie, że paruje. Podobnie zresztą, jak woda ma to do siebie, że spływa z terenów objętych powodzią do rzek i Bałtyku. Jej pary
kiedy dostaną się do płuc, mogą przeniknąć dalej do krwi, a wraz z nią
rozprzestrzenić się po całym organizmie. Dzięki wyjątkowo silnemu chemicznemu
powinowactwu do siarki, rtęć może przyłączyć się do cząsteczek aminokwasów
siarkowych, metioniny i cysteiny, niszcząc strukturę białek. Kiedy rtęć
przedostanie się do krwi płodu, nie ma on najmniejszych szans. Działa? Działa.
A jak wiemy – „jeśli coś wygląda głupio, ale działa – to nie jest głupie”.
Rzecz jasna omawiany specyfik miał szereg działań ubocznych. Jednym z
charakterystycznych objawów zatrucia rtęcią, poza np. zmianami osobowości (a
swoją drogą. Wiecie, że Szalony Kapelusznik z Alicji w Krainie Czarów mógł mieć
rtęcicę? tenże fakt stanowił natchnienie przy wymyśleniu nazwy tego bloga), osłabieniem
czy zaburzeniami koordynacji ruchowej jest uczucie jakoby było się na
permanentnym kacu. Czyli ból głowy i te sprawy. Brzmi znajomo? Możemy pokusić
się tutaj o małe subiektywne zestawienie efektów ubocznych Jej Wysokości Rtęci
(jak była zwana przez poetów z epoki) i Współczesnych Środków
Antykoncepcyjnych.
Współczesne
Środki Antykoncepcyjne
|
Jej
Wysokość Rtęć
|
„boli głowa”
|
boli głowa
|
mogą powodować tycie
|
nie powoduje tycia
|
Ha! I co jest lepsze!? Odpowiedzcie sobie sami/same.
Ale jeśli ktoś z was zechce spróbować, niech to robi na własną odpowiedzialność i nie kabluje na mnie świętemu Piotrowi albo nie daj Boże komuś wyżej postawionemu, że to ja podpowiedziałem...
Im dalej w las, tym więcej drzew.
Tak głosi popularne przysłowie. Otóż rtęć nie broni nas przed
wszystkim… Nawet przy jej zastosowaniu, mogą pojawić się pewne nieprzewidziane
okoliczności. Jedną z nich, jest NPG, czyli Nieplanowane Przedłużenie Gatunku. Konkretniej
mówiąc, pojawienie się na świecie nowych istot ludzkich. Wkurzające jest w nich
to, że ząbkują. To z kolei sprawia, że są bardzo hałaśliwe. Co nie do końca
może odpowiadać nieco starszym istotom ludzkim odpowiedzialnym za ich
zaistnienie. Aż by się chciało zacytować Stworzyłem piękną rzecz KAT-a,
nadwornego ZUA Rzeczypospolitej zanim stał się nim Behemoth: „Mierzi mnie ich
wrzask. Dobrze, gdy już śpią”. Nic prostszego! Chemia rtęci znów idzie nam w
sukurs. I to w nie byle jakiej odsłonie, bo pod rękę z ChZN, czyli Chemią
Związków Naturalnych. Konkretnie chodzi o kalomel wymieszany z opium. Stosowany
jako niezwykle efektywny Proszek na Ząbkowanie dla Dzieci. Jak to działało? Już
tłumaczę. Kalomel, czyli chlorek rtęciawy (swoją drogą związek o dość ciekawej
strukturze, odsyłam do literatury typowo naukowej) ma działanie
przeczyszczające. „Przeczyszczone” dziecko jest wyczerpane, w związku z czym
nie ma już siły wrzeszczeć. Efekt pogłębia usypiające działanie opium. I tak,
dziecko zamiast przeżywać NKZ, czyli Niezmierzone Katusze Ząbkowania, niczego
nieświadome spokojnie sobie zasypia.
Powiecie: przecież to nieludzkie traktować małe dzieci
takimi specyfikami! No zgadza się… Ale nie zapominajmy, że jeszcze nieco ponad
sto lat temu heroina była „nieuzależniającym środkiem przeciwkaszlowym dla
niemowląt”, a do tego wiele z współcześnie stosowanych w różnych celach
specyfików może mieć długofalowe straszliwe działania uboczne… Ja rozmyślając o
tego typu zastosowaniach prostych i względnie łatwo dostępnych związków chemicznych
czuję przede wszystkim ogromny szacunek dla kreatywności naszych naukowych przodków…
Inną niż NPG konsekwencją zbyt niefrasobliwego podejścia do
pewnych czynności może być zarażenie się chorobami wenerycznymi. Wprawdzie
wszyscy, jak wiemy, jesteśmy zarażeni śmiertelną i nieuleczalną chorobą
weneryczną zwaną życiem, ale o tym było w poprzednim punkcie. Teraz chodzi mi
bardziej o kiłę, zwaną też syfilisem. Współcześnie takie przypadłości leczy się
antybiotykami. Jednak nie zawsze były one znane… Zanim się pojawiły,
wykorzystywano w tym celu specyfik zwany szarą maścią. Była ona niczym innym,
jak metaliczną rtęcią rozdyspergowaną w lanolinie bądź wazelinie, zależnie od
receptury. W przypadku kiły miał on dość ograniczoną skuteczność, gdyż jak się
potem okazało, rtęć wykazuje działanie bakteriostatyczne nie zaś
bakteriobójcze. Oznacza to, iż szara maść nie zabijała wszystkich
drobnoustrojów, a jedynie hamowała ich namnażanie. Za to wprost nieoceniona
była w przypadku walki z wszawicą. Pomimo swojej toksyczności, była stosowana do
bardzo niedawna, bo do lat 80. ubiegłego wieku. Znalazła dość silny odzew w popkulturze. W czasie okupacji niemieckiej podczas drugiej wojny światowej
popularna była piosenka:
Najlepsza jest szara maść,
Nie trzeba jej dużo kłaść;
Nacierać wszędy
Aż zginą mendy.
Inną manifestacją tego specyfiku w popkulturze był album
Lombardu o nazwie Szara maść. Polecam zwłaszcza męskiej części czytelników.
Dotarliśmy do końca naszych rtęciowych rozważań. Pomimo
tego, iż były one przydługie, daleko im do wyczerpania tematu zastosowań tego
fascynującego pierwiastka i jego związków. Na pewno jeszcze kiedyś wrócę do drążenia
tego tematu.